28.01.2012

"Dziewiętnaście sekund" Pierre Charras

„Dziewiętnaście sekund” to smakowita lektura i prawdziwy majstersztyk utkany ze słów.
W rolach głównych występują: przypadek, który jest nie do końca przewidywalnym scenarzystą w śmiało reżyserowanym przez ludzi życiu oraz dwoje bliskich sobie osób, które mierzą się z decyzją o rozstaniu. Mamy więc wypalone długoletnie małżeństwo, z przyczyn nie do końca jasnych i uświadomionych. Wydawałoby się, że bez powodu, chyba, że wystarczającym powodem do rozstania jest upływający czas, który nadwątla siłę związku i powoduje utratę jego świeżości.
Sandrine i Gabriel decydują się rozstać podczas ostatniego swojego spotkania zaaranżowanego na stacji paryskiego metra. Umawiają się w taki sposób, że jeśli ona będzie chciała z nim zostać, przyjedzie o 17.43 w trzecim wagonie pociągu. Jeśli jej nie będzie, będzie znaczyło, że właśnie się wyprowadza z ich wspólnego mieszkania. Żadne z nich jednak, nie bierze pod uwagę innych ewentualności, jak na przykład zaistnienia tragicznego w skutkach wypadku, który mógłby uniemożliwić jakikolwiek wybór, pokrzyżować wszystkie plany i umowy, a w rezultacie całą sytuację przedstawić opacznie…
To niewielkie dzieło trzeba czytać na jeden raz, by nic z natężenia opisywanych uczuć i intencji autora nie uronić. Każdy rozdział to jedna sekunda rozciągnięta do swoich maksymalnych granic. Ile może zmieścić jedna sekunda? Ile myśli, odczuć, ile wspomnień, a ile wymiernej rzeczywistości? Jak wiele można się dowiedzieć o sobie w ciągu 19 sekund? Jak wiele intymnych chwil straci, a ile zyska swoje znaczenie w tak niemożliwie krótkim do zarejestrowania czasie?
Reporterska podróż po emocjach bohaterów przeprowadza czytelnika przez świat złożonych relacji, jednak za sprawą nieprzewidzianego przypadku miażdży jego wiarę w fundamentalne poczucie bezpieczeństwa i pewność, że o czymkolwiek decydujemy w naszym życiu.
Czy Pierre Charras, autor tej zgrabnej powiastki zaskakuje pogrążonych w lekturze?
Z pewnością tak.
Ale jeszcze bardziej uświadamia nam pewien ważny fakt - nam, śmiertelnym, choć egoistycznie zapatrzonym w swoją wszechmoc ludziom, z reguły wydaje się, że gdy sami chcemy o czymś zadecydować, sami pokierować swoim życiem, jest to w naszym mniemaniu w pełni uzasadnione i usprawiedliwione. Natomiast, gdy o wyborze tego samego decyduje jakikolwiek przypadek, ślepy-i-głuchy los, pogrążamy się w bólu i poczuciu niesprawiedliwości.
Książka niewątpliwie kieruje nasze myśli ku pogłębionej refleksji, co w towarzystwie intensywnych przeżyć bohaterów nie jest ani zbyt trudne, ani czasochłonne.
Zdecydowanie polecam!

24.01.2012

Linie papilarne słów

Czechow tak pisze w liście do brata:
"Masz tylko jedna wadę... swój niesamowity brak wykształcenia... Ludzie wykształceni muszą według mnie spędzić następujące kryteria:
1. Szanują osobowość człowieka, a więc są zawsze tolerancyjni, uprzejmi, grzeczni, ulegli. Nie robią afery o mały młotek albo zgubioną gumkę; żyjąc z innymi nie robią z tego przysługi, a odchodząc nie mówią: "Nie da się z tobą żyć!". Wybaczają hałas, chłód, niedopieczone mięso, dowcipy i obecność innych ludzi w ich domu...
2. Są pełni współczucia nie tylko wobec żebraków i kotów, bo opłakują w duszy, czego nie widać gołym okiem... Nie śpią po nocach, żeby pomóc swoim rodzicom zapłacić za studia swojego brata, żeby kupić ubrania dla matki...
3. Szanują własność innych ludzi, dlatego spłacają swoje długi.
4. Są czyści w sercu i boja się kłamstwa jak ognia. Nie kłamią nawet w drobiazgach. Kłamstwo jest upokarzające dla słuchacza i poniża rozmówcę w jego własnych oczach. Nie popisują się. Zachowują się w miejscu publicznym tak jak w domu. Nie rzucają piachu w oczy pokornych i nie rozmawiają otwarcie, kiedy nie są o to proszeni. Z szacunku dla uszu innych ludzi, często milczą.
5. Nie umniejszają siebie, zeby wzbudzić w innych współczucie. Nie grają na strunach duszy innych ludzi, żeby nad nimi wzdychali i ich głaskali. Nie mówią: "Ludzie mnie nie rozumieją", bo to daje słaby efekt, jest wulgarne, zatęchłe, fałszywe.
6. Nie są próżni. Nie dbają o fałszywe diamenty, jak znajomosć ze sławami, ściskanie dłoni z pijanymi świniami, wzbudzanie zachwytu wylewnością na salonie, popularnością w barach... Zarabiając grosze nie chodzą z teczkami, jak gdyby zarabiali setki rubli i nie przechwalają się, że są dopuszczani tam, gdzie inni nie są dopuszczani."

Na podstawie tych słów, mogę powiedzieć, że lubię Czechowa, choć go nie znam i oczywiście nigdy nie poznam. Okazuje się że, żeby kogoś polubić nie muszę wiedzieć, czy nosi spodnie szyte u krawca, co zjada na śniadanie i czy ma niski głos. Każdy człowiek zostawiający po sobie słowa, tak naprawdę zostawia po sobie swoje "linie papilarne" charakterystyczne dla jego osobowości. Te słowa mogą być zupełnie banalne i niewyszukane, ale przez ich przezroczystość widać zawsze prawdziwy rys piszącego. Każdy kęs słowa prowadzi do pestki, z której wyrósł owoc. Czy pestka może udawać, że jej nie ma, że jej nie widać albo, że jest nieistotna?
To niemożliwe.

20.01.2012

Witold Horwath "Ptakon"

To niewielka objętościowo książka jest doskonale skondensowana pod względem jakościowym i treściwym, a po jej przeczytaniu miałam nieodparte wrażenie, że dostałam ciężką cegłą w głowę. Oczywiście w najlepszym tego słowa znaczeniu. Historia dotyczy dziewczyny, która w młodości dokonała wielu odrażających czynów, zwłaszcza jeden, przez Kościół zwany grzechem śmiertelnym - których konsekwencją powinien być jedynie długi kryminał, ale splot dziwnych okoliczności wytypował ją jako osobę i chorą psychicznie i taką, której daje się szansę - państwo i instytucja kościoła objęły ją amnestią oraz po chrześcijańsku rozumianą troską i wybaczeniem. Młoda dziewczyna w trakcie odbywanego procesu resocjalizacji, wykonując pracę społeczną, w której opiekuje się niepełnosprawnymi ludźmi przechodzi pełną metamorfozę osobowości, co generuje jej wstęp do odnowionego życia. A że jest bardzo zdolna, kończy bez przeszkód najpierw liceum, później studia medyczne. Anka - bo tak ma na imię kontrowersyjna bohaterka - jako osoba w pełni nawrócona i jakościowo lepsza ostatecznie zdobywa zawód psychiatry. Leczy ludzi z rzadką dla chorób psychicznych skutecznością, kierując się niezwykłą pasją i posiadając ogrom wiedzy na tematy zawodowe. Można powiedzieć, że jest wyjątkowo pożądanym członkiem społeczeństwa, nastawionym głównie na to, by pomagać ludziom. Jednak splot różnych okoliczności (również z udziałem jej męża) odkrywa ciemną, utajnioną przeszłość dojrzałej już kobiety. Stajemy wobec moralnego dylematu: czy powinno się i czy w ogóle można takiej osobie wybaczyć i zgodzić się na akceptację jej okropnych czynów z przeszłości bez odpowiednio wymierzonej kary? Czy można godzić się na tak jawną niesprawiedliwość, która przeczy jasnym zasadom społeczno-prawnym, że za swoje przewinienia należy zapłacić - inaczej porządek świata burzy się i chwieje. Waży się pytanie: co zwycięży? Czy można się tak diametralnie zmienić - ze złego człowieka w dobrego? Czy po popełnieniu strasznych grzechów można sobie dalej żyć we względnym spokoju? Czy w tej skomplikowanej sytuacji szeroko pojmowana etyka pozwala komuś, niejednoznacznie pozytywnemu, leczyć chorych ludzi, tym samym próbując odkupić swoją ciężką winę? Czy można komuś, kto nie poniósł żadnej kary, nie tylko zapomnieć, ale i usprawiedliwić popełnione zło, tylko dlatego, że się zmienił? Nie ma w tej fascynującej lekturze ani jednej oczywistej odpowiedzi, ani jednego prostego rozwiązania. Raczej zmuszeni jesteśmy do myślenia, że nic nie jest takim jakim zazwyczaj się wydaje, gdy zdarza nam się sądzić po pozorach. To przejmująca historia z wielu powodów. Po pierwsze uświadamia czytelnikowi złożoną materię jaką tka życie: tylko w przypadku zakupu kilograma jabłek wiadomo, że trzeba zapłacić 3,50 zł, w innych okolicznościach płaci się różnie - albo za dużo albo za mało. Po drugie stykamy się z niezwykłą przenikliwością pisarza (co samo w sobie jest bezcenne), który niełatwą psychologię człowieka wykłada spójnymi wątkami. W końcu – to jego oryginalny styl z nietypowym układem dla interlinii, a przy okazji wartki, przejrzysty i wyrazisty. Historia trafia w serce, uderza w splot słoneczny i burzy dotychczasowe myślenie o prostej i jednoznacznej moralności. Takie pojęcie w realnym i splątanym życiu po prostu nie istnieje... Książka - nie obawiam się tego powiedzieć - wstrzymuje na chwilę ruch orbity, po której na co dzień porusza się myślący śmiertelnik. Absolutnie warto, a nawet trzeba!

16.01.2012

"Martwa Europa" Christos Tsiolkas

Czym trzeba być albo jak bardzo trzeba być pozbawionym życia, by dać komuś powód do nazwania go „martwym” mimo, że posiada realne dowody na istnienie? Christos Tsiolkas pokusił się o powieść, której zasięg szerokimi ramionami obejmuje kontynent australijski i Europę. Rzecz ujmując od końca: to mroczna, pesymistyczna aczkolwiek bardzo żywa narracja ukazująca współczesną Europę w przyćmionym, wątłym, wręcz ledwo tlącym się świetle. To - według narratora - zgnilizna, nowotwór toczący stary, chory organizm naszego kontynentu, to odrażające zepsucie i smród. Nic więcej. Nic więcej?! Australijczyk Isaac, z pochodzenia Grek (nie Żyd, jakby wskazywało jego imię), syn greckich emigrantów, fotografik - gej zainspirowany opowieściami swojego nieżyjącego już ojca, wyrusza do Europy w sentymentalną podróż, w poszukiwaniu ducha swoich przodków, swoich korzeni i wszystkiego tego, czego próżno mu szukać w Australii: ciągłości kulturowej, realnej wiedzy o swoim pochodzeniu i rodzimej kolebce. Jednak, kiedy główny bohater dociera do Europy – podróż swą zaczynając od Grecji, poprzez Czechy, Francję, dobiwszy do Wielkiej Brytanii jego entuzjazm o pozytywnym zderzeniu ze swoją przeszłością zdecydowanie traci impet, pozbawiając go energii i wszelkich złudzeń. Kontynent europejski jawi się podróżującemu jako przygnębiające i odrażające miejsce opanowane przez antysemityzm, prostytucję, wszechobecną wulgarność, przemoc oraz społeczne psychozy – ujawniane najczęściej wobec imigrantów. Przykra intensywność, z jaką odbiera Stary Świat jest porażająca. Brud, smród ulic, śmietnik na przedmieściach wielkich miast, przygodny i łatwo dostępny seks budzi jego niesmak, choć z premedytacją, wręcz perwersyjną przyjemnością zanurza się w zastanej rzeczywistości: przegniłej, martwej przestrzeni, nad którą unosi się nieśmiertelny, zatrważający duch Holocaustu. Zamiast do ziemi obiecanej, krainy mitologicznej dotarł do miejsca, w którym dosłownie wszystko świadczy o duchowej martwocie i marazmie, w jakiej utknęli Europejczycy. Można się zastanawiać, dlaczego Isaac nie wystrzega się tych miejsc? Dlaczego ich nie unika, wręcz zamierzenie porusza się w stronę mętnych środowisk, nie stroniąc przy tym od narkotyków i przygodnego seksu? Czy dlatego, by jeszcze bardziej przekonać się o raku, jaki toczy stary kontynent, czy też po to, by zmierzyć się z własnymi demonami - przekleństwem rodziców - prowadzącymi go prosto w ramiona szaleństwa? Przeczytać książkę warto, nie tylko po to, by znaleźć na to pytanie odpowiedź. W gruncie rzeczy nie interesuje czytelnika bohater i jego demony. Czytelników - Europejczyków może zaintrygować to odległe, umocowane w dalekiej Australii spojrzenie na naszą europejską rzeczywistość: czy to, w czym tkwimy od pokoleń i czego już nie dostrzegamy, bo jesteśmy zbyt blisko, jest naprawdę aż tak zmurszałe i zmierzające do upadku, czy to tylko skrajny punkt widzenia autora - szukaniem dziury, znalezieniem jej i dopowiedzeniem sobie najgorszej reszty. O nas i naszym kontynencie…

Christos Tsiolkas, "Martwa Europa", tłum. Maciej Płaza, Wydawnictwo Replika, Zakrzewo, 2010

13.01.2012

Wieczory kaluki, Howard Jacobson

Powiedzmy, że główną sceną tej lektury jest widok młodych, będących w wieku dojrzewania brytyjskich Żydów, którzy z niezdrową ekscytacją oglądają fotograficzną książkę Bertranda Russella "Pod biczem swastyki", w której za pomocą zdjęć opowiedziano najtragiczniejsze losy Żydów w XX wieku. To, co zobaczyli, z jednej strony z przerażenia odebrało im mowę, z drugiej zaś - zdjęcia nagich ciał kobiet, ofiar Auschwitz i Buchenwaldu, nieoczekiwanie podniecają ich i fascynują. I tu zasadza się istota tej niezwykle kontrowersyjnej, piekielnie inteligentnej, pełnej dokuczliwych prawd Jacobsonowskiej pozycji, która „irytuje i szydzi, rozśmiesza, przeraża i demaskuje” tym razem już nie gojów, nazistów, czy generalnie wrogów żydowskiego narodu, a samych Żydów. Autorowi, poza nominowaniem go do nagrody Bookera, zarzucono przede wszystkim kalanie własnego gniazda. Ośmiesza wszystkich po kolei, choć Żydów w pierwszej kolejności - ich niejednoznaczne, niejednorodne, wręcz sprzeczne wzajemne relacje. Zderza wątki żydowskie z przeszłością i teraźniejszością, wskazując ich cierpiętnicze wyodrębnianie się na tle całego świata, co tym samym nie ułatwia im wstąpienia na drogę ogólnoludzkich problemów. Zasklepieni w swojej historii nie widzą niczego poza sobą. I tak, główny bohater, zarazem narrator tej pięciuset stronicowej powieści poszukuje na swoje życiowe partnerki tylko antysemitki, tak jakby celowo chciał doznawać upokorzeń tkwiąc w nieprzejednanym przekonaniu, że Żydzi byli i już zawsze będą ofiarami i nie ma od tego odwrotu, żadnej innej opcji. Jego matka swoje życie trawi na grze w kaluki, ojciec jest zagorzałym ateistą, on sam karykaturzystą - rysuje komiksy ośmieszające jego naród. Natomiast jego kolega z dzieciństwa, młody religijny Żyd z Manchesteru, w desperacji "wznawia" Holocaust na swój własny użytek, mordując swoich rodziców (zagazował ich śpiących w łóżkach) – i na tym wątku prowadzonego śledztwa i próbie zrozumienia motywów zabójcy - osnuta jest całość fabuły. Jacobson szukając prawdziwego oblicza współczesnego Żyda nie widzi istoty żydowskości tylko przez pryzmat żydowskiej religii, obyczajów czy specyficznych więzi rodzinnych i narodowościowych. To, co jest dziś realnym wymiarem narodu żydowskiego to pamięć o Holocauście. Jednocześnie to ona – paradoksalnie - wyklucza ich ze społeczności ogólnoludzkiej, ogólnoświatowej, czyniąc Żydów wybrańcami, odmieńcami i ofiarami. Autor, będąc świadomym istnienia rewizjonistów, którzy chcieliby zaprzestania pielęgnowania żydowskiej myśli o Zagładzie, nie ma wątpliwości, że naród żydowski tym bardziej powinien dbać o zachowanie historycznej pamięci. W tej książce jest wiele przykładów na to, w jakim mentalnym i kulturowym zakleszczeniu znaleźli się dzisiejsi Żydzi. Doskonale zdają sobie sprawę z tego, że tylko pamięcią mogą ocalić swoją historię, jednocześnie mając świadomość, że to właśnie ona czyni ich na zawsze najbardziej zaborczą i wyalienowaną społecznością spośród wszystkich narodowości na świecie. Lektura godna polecenia.

11.01.2012

Urodzony 11 stycznia. Daniel Tammet.


Daniel Tammet, człowiek z zespołem Aspergera. Pokonał w sobie tysiące barier, żeby przybliżyć swój wewnętrzny, unikatowy świat. Ten rodzaj autyzmu, który przejawia się w cechach zespołu Aspergera tworzy geniuszy liczb, dla których cyfry to jedyna najprawdziwsza rzeczywistość: z cyframi robią dosłownie wszystko - na skalę wręcz niewyobrażalną dla zwykłego śmiertelnika. Jednak nikt do tej pory nie umiał o tym opowiedzieć tak, jak Daniel Tammet, urodzony w wielodzietnej rodzinie w Wielkiej Brytanii w 1979 roku, który napisał i zawarł „siebie”, swoją historię i swoje postrzeganie rzeczywistości w książce pt.: „Urodziłem się pewnego błękitnego dnia”. Jego światem są liczby. Przede wszystkim one. Poszczególne liczby, każdą od 0 do 10 000 widzi nie tylko jako oddzielny kolor, ale także jako kształt, fakturę, ruch, a czasem jako emocjonalny odcień. Liczby są jego najwierniejszymi przyjaciółmi i jak mówi: nigdy go nie opuszczają; każda jest wyjątkowa i każda ma własną osobowość. Może obejść się bez ludzi, ale nie może obejść się bez liczb. Poeta dla swoich wierszy dobiera odpowiednie słowa tak, by wiersz miał klimat, właściwy wydźwięk, piękną formę, a Daniel uważa pewne kombinacje cyfr za piękniejsze od innych i to jest jego najukochańsza, najdroższa poezja. Na liczby reaguje synestezyjnie i emocjonalnie, natomiast litery są mu obojętne. O niektórych liczbach mówi tak: 1 – jest bardzo jasne, aż oślepiająco białe, jakby ktoś zaświecił mi latarką prosto w oczy; 4 – jest ciche i nieśmiałe; 5 – jest głośne, jak uderzenie pioruna albo huk fal rozbijających się o skały; 6 - to maleńka czarna kropka bez żadnego szczególnego kształtu czy faktury; zestaw szóstek to dla mnie czarna dziura; 11 – jest bardzo przyjazne; 89 – to prószący śnieg; 333 – to przepiękna liczba; 289 – liczba wyjątkowo brzydka Mówi, że gdy zobaczy wyjątkowo piękną liczbę przechodzi go dreszcz podekscytowania i przyjemności. Jako osoba autystyczna nie potrafi zrozumieć ani współodczuwać emocji innych ludzi. Nie rozumie, gdy ktoś mówi, że jest smutny, przygnębiony, czy odwrotnie: radosny i szczęśliwy. Musi sobie wyobrazić jakąś liczbę. Jeśli przyjaciel mówi mu, że z jakiegoś powodu jest smutny, Daniel wyobraża sobie, że siedzi w ciemnej otchłani szóstki – tylko w taki sposób może doświadczyć podobnego uczucia i je zrozumieć. Ale wie, czym jest miłość: „Miłości nie da się do niczego porównać - nie ma właściwego lub niewłaściwego sposobu na pokochanie drugiej osoby, żadnego matematycznego równania miłości i związku doskonałego”. Jego ulubionym fragmentem o miłości jest I List do Koryntian z Nowego Testamentu ("Miłość cierpliwa jest..."). Uwielbia liczby pierwsze. Uważa je za doskonale. Mówi o nich: „Czasami gdy zasypiam wieczorem, mój umysł nagle napełnia się jasnym światłem i przed oczami gwałtownie przepływają mi liczby, setki, tysiące. To piękne i kojące doświadczenie. Gdy nie mogę zasnąć wyobrażam sobie, że spaceruję wśród swoich liczbowych krajobrazów; wtedy czuję się bezpieczny i szczęśliwy; nigdy się nie gubię, ponieważ kształty liczb pierwszych wskazują mi drogę”. Daniel najbardziej kocha ciszę. Wszelkie hałasy jawią się w jego umyśle w kolorze granatowym. Chce od niego uciec, robi się niespokojny i mocno zalękniony. A czasami robi coś, by jeszcze bardziej zbliżyć się do ciszy, która jest w nim zawsze i która „nigdy nie pozostaje nieruchoma” - często zatyka sobie uszy. Ta cisza w nim jest jedwabistym, ciurkającym ruchem przypominającym skraplanie. Gdy zamyka oczy widzi ją miękką i srebrzystą. Każdy nagły hałas, na przykład stukanie o drzwi, sprawi mu ból i jest gwałtownym „rozbiciem tego doświadczenia”. Dzień 14 marca (to również urodziny Alberta Einsteina), jest liczbą pi – liczby, której nikt nie jest w stanie zapisać nawet jeśli miałby do dyspozycji kartkę wielkości wszechświata. Daniel tego dnia, kilka lat temu wyrecytował z pamięci (w swoim umyśle widział uformowane w jeden ciąg, niczym pofałdowane góry kształty i kolory liczby pi) przez kilka godzin, dwadzieścia tysięcy miejsc po przecinku. I, jak mówi o niej - jest cudowna i „sama w sobie powodem, by ją kochać”. Mówi o sobie: „Często się zdarzało, że naprawdę chciałem zniknąć. Po prostu, wyglądało na to, że nigdzie nie pasuję, jak gdybym urodził się w nieodpowiednim świecie”. Przykład istnienia takich osób jak D.Tammet, to kolejny dowód, że życie jest znacznie bogatsze i wspanialsze, niż nam się na ogół wydaje. Trzeba być bardzo ograniczonym człowiekiem pozwalając sobie na myślenie, że tylko to, co ja wiem, co ja rozumiem, w co ja wierzę, co ja sobie wyobrażam i sądzę jest najmądrzejsze, najwłaściwsze i najlepsze. Och, to obłudne, pyszne i aroganckie ja, które swoją rację bytu karmi bolesnym odtrąceniem innych - nawet nie gorszych, czy słabszych i pogardliwym wykluczeniem ich z "prawdy i piękna", które przecież - każdy to wie, czuje i na swój sposób rozumie - niejedno mają imię. Dziś, kiedy Daniel pokonał w sobie mnóstwo ograniczeń i przeszkód oddzielających go od świata tzw. normalnych i zdrowych ludzi, promienieje niezwykłym ciepłem i życzliwością. Intryguje oryginalną urodą swojego umysłu i ciszą, którą w sobie nosi jednocześnie zarażając innych prostotą, z jaką odbiera świat. A przede wszystkim zdumiewa spokojem i poczuciem szczęścia, w jaki wprawiają go liczby - ich doskonałe linie i kształty, ich żywa emocjonalność i barwa. Jego prawdziwy, cudowny świat.