9.03.2012

Przypadki Tomasza Płachty. Życie i śmierć socjopaty.

Najnowszą książkę (a zarazem ostatnią część z trylogii o Socjopacie) Daniela Koziarskiego: „Przypadki Tomasza Płachty. Życie i śmierć socjopaty” poleciłabym wszystkim.Chociaż tym, którzy decydują się na podróż samolotem/autobusem/pociągiem/statkiem/innym środkiem lokomocji - najbardziej. Nie jest to żadne dzieło Dana Browna, nie jest to kontrowersyjna biografia Kapuścińskiego, więc szanse na zagajanie rozmowy przez wścibskiego współpasażera są znikome. Gdyby jednak życie zdecydowało inaczej, bo wiadomo - jak to życie - wyjątkowo gustuje w niemiłych niespodziankach i okaże się, że siedzący obok osobnik będzie próbował nas zagadywać, zmuszać do konwersacji, nawiązywać do tematów, którym codziennie przyznajesz, Drogi Czytelniku 0 punktów w skali od 1 do 10 - w zakresie Twojego zainteresowania. Co wtedy robisz? Najczęściej - jak przypuszczam - stosujesz mało wyraziste taktyki asekuracyjne. A po co? - że zapytam w tak mało wyszukany sposób. Po co to całe udawanie, że jest się całkowicie pochłoniętym czytaniem? Po co odburkiwanie monosylabami skrywając w wewnętrznej kieszeni cichą nadzieję, że gaduła w końcu zrozumie swój nietakt? Po co oprawianie okładki w Gazetę Wyborczą czy posuwanie się do kłamstwa, że musimy lekturę przeczytać przed wylądowaniem, ponieważ dwie godziny później odczytujemy na jej temat ważny referat? Patrząc rzeczywistości prosto w facjatę należałoby zadać sobie pytanie: co tak naprawdę chciałabym/chciałbym odpowiedzieć temu bufonowi, który swoim natręctwem nie tylko mnie coraz bardziej irytuje, ale zabiera mój bezcenny czas? Tomasz Płachta, główny bohater książki, o tym co myśli mówi wprost. Nie filtruje, nie destyluje swoich myśli i emocji, by świata przypadkiem nie obrazić. Parafrazując jego słowa wypowiedziane do pasażerki samolotu, kiedy wracał z Londynu do Polski odpowiedziałby naszemu gadule mniej więcej tak: „A pani zasady dobrego wychowania nie obowiązują? Myśli pani, że jak już leci pani samolotem, to wolno pani zaczepiać innych, odrywać ich od ich przynależnego im świętego spokoju? Że pani należy do klasy uprzywilejowanych gawędziarzy? Że skoro nie ma pani nic do roboty, to może pani zawracać dupę wszystkim naokoło, a mi - bo najwidoczniej mam pecha, że posadzono mnie obok pani – najbardziej?” I tak dochodzimy do sedna. Nikt przecież nie rodzi się socjopatą, ale umrzeć jako socjopata może, bo życie – ludzie, których nie wybieramy, a musimy się z nimi stykać; nieprzyjemne wydarzenia, których nie sposób uniknąć, a w których musimy uczestniczyć – jest doskonałym zakładem produkującym socjopatyczne umysły. Pomyślmy szczerze… Ile razy można się miło uśmiechać, potakiwać, przytakiwać, odpowiadać, kiedy nie tylko nie mamy na to ochoty ani nie musimy, ale wręcz mamy ochotę komuś przyłożyć, bo tak bardzo razi nas jego niestosowność i głupota? Bo nagle coś pęka, coś się przelewa, coś przekracza granice i wstrzymywana dotychczas złość, zalegające w nas pociski ironii, złośliwości, sarkazmu, i niekontrolowanej kpiny, a w bardziej podbramkowych sytuacjach wręcz ślepa furia i nieadekwatność sytuacyjna wychodzi nagle na prowadzenie, spychając do defensywy przyjazne odruchy. Większość ludzi rezygnuje z wypowiedzenia tego wszystkiego, co ma w głowie. Bo ma słuszną świadomość, że straci przyjaciół, znajomych, narazi się nie tylko na niezrozumienie, ale na antypatię, jawną niechęć, a nawet wstręt i obrzydzenie. Dlatego zaciskamy zęby. Dlatego – że posunę się aż tak daleko – chorujemy na choroby o nieznanej etiologii. A wracając do głównego bohatera… Jego odmienność, niedopasowanie do świata, a nawet niepoprawność społeczna nie sprawia, że czuje się gorszy od innych. Wręcz przeciwnie. Wnikając w jego psychologiczną matrycę ma się wrażenie, że uważa się za kogoś wyjątkowego. Świeżość, naturalność, bezinteresowna dobroć, co prawda dla niego nie istnieją, on już ich nie widzi i nie łudzi się, że je odnajdzie albo tak bardzo zasklepił się w swojej socjopatycznej naturze, że nie chce dostrzec ukrytych w świecie pereł. Najczarniejsze, najbardziej beznadziejne i groteskowe scenariusze przydarzają się właśnie jemu. Dlaczego? Bo jest pechowcem czy swoim ponurym myśleniem ściąga na siebie wszelkie nieszczęścia? Gdy coś jest złe, w naturalny sposób szuka się przeciwwagi. Tomasz Płachta jednak tego nie robi. W jakiś przewrotny sposób pogrąża się w swym psychopatycznym stanie, prognozując dla siebie najgorsze z możliwych przepowiednie. Życie, a konkretnie współczesne życie w naszym kraju - jak pokazuje Daniel Koziarski - to już nie niewinne, budzące lekki uśmiech politowania absurdziki. To prawdziwe absurdy, które mierzone na kilogramy przekraczają w nieoczekiwanym momencie masę krytyczną uruchamiając całą lawinę zdarzeń. Stąd moja laurka dla autora: Ostatnia część z trylogii o Socjopacie Tomaszu Płachcie jest, moim zdaniem, najlepsza - wnikliwie sportretowany bohater osiągnął wyżyny swojej socjopatycznej natury. Można powiedzieć: w tej części Tomasz jest dojrzałym socjopatą. Bo styl, jakim włada autor stoi na przeciwnym biegunie grafomaństwa. Jeśli nieporadność językowa, emocjonalne rozdygotanie, brak wyczucia dla opisywanej postaci i wartkich zdarzeń ma swój przeciwny biegun, to DK sięgnął jego krańca w sposób znakomity. Bo książka utrzymuje doskonałe tempo. Poza tym jest aktualna, dzisiejsza, niemal wyjęta prosto z pierwszych stron gazet. Bo autor swój tekst buduje z chirurgiczną precyzją, gustując w sentencjonalnych określeniach, gdzie niemal każde zdanie jest strzałem w dziesiątkę, krystalicznym bon motem, który w nieoczekiwanym momencie przełącza nas na niekontrolowany śmiech. Wiem, że nadmiar pochwał może szkodzić, dlatego skończę pisać, zanim na dobre zaczęłam. Nie chciałabym, by tak zachęcany czytelnik (zgodnie ze swoją przewrotną naturą) - paradoksalnie - poczuł się, zaraz po przeczytaniu moich wynurzeń, zniechęcony nadmiarem pozytywów wynikających z lektury.