Głównym dogmatem i myślą przewodnią obrońców praw zwierząt jest... obrona praw zwierząt. Analizując fakty i obserwując przeróżne wydarzenia stwierdzam zaniepokojona, że bojownicy o prawa zwierząt stawiają dobro zwierzęcia na dobrem człowieka, lekceważąc prawa i interesy tego ostatniego. Nowych dróg nie można wybudować, bo na danym terenie hasają długonogie żaby, gniazduje udziwnione ptactwo i inne kolorowe robactwo. Za to można pozwalać na to, żeby TIR-y rozjeżdżały nam dzieci.
Czy zwierzęta mają jakieś prawa?
Czy nie jest tak, że przyznanie praw zwierzętom automatycznie odbiera człowiekowi tytuł najważniejszej istoty na ziemi?
Bo czym są prawa? Z tego, co mi wiadomo, jest to zbiór pewnych przepisów nadanych nam najpierw przez Boga, które później ewoluowały w procesie demokratyzacji krajów bardziej cywilizowanych. Większość praw istnieje w oparciu o pewne umowy społeczne zawiązywane między ludźmi, którzy zdecydowali się je najpierw stworzyć a potem dotrzymywać - głównie po to, żeby się nawzajem szanować i nie uprawiać bezhołowia. Zwierzęta takiej umiejętności nie posiadają. Nie są w stanie uszanować niczyich praw. I choćby z tego powodu nie można mówić o ich prawach.
Żeby ktoś mógł mieć prawa, musi posiadać zdolność do stwierdzenia, że takie prawa mu się należą.
Biblia daje człowiekowi jasny przekaz, mówiący o tym, że Bóg najpierw stworzył człowieka na wzór i podobieństwo swoje, że uczynił go na ziemi istotą wyższą od wszystkich innych stworzeń, dał mu prawo dominacji nad przyrodą, w tym i zwierzętami. Natomiast, jeśli ktoś nie wierzy w Boga i jego Słowo, bo jest ewolucjonistą-darwinistą, to i tak musi uznać fakt, że człowiek jest jedyną na ziemi istotą, która posiada zdolność racjonalnego myślenia, a więc i decydowania w kwestiach zasad mających panować w imię powszechnego dobra.
Czy zwierzęta mają prawo, by je przyzwoicie traktować? Zastanówmy się. Jak zwierzęta zachowują się względem siebie? Potrafią rozszarpać się na kawałki. Człowiek też potrafi, ale to pogwałca ustalone normy współżycia. Wobec człowieka oczekujemy, że poniesie za to karę i w jakiś sposób zadośćuczyni krzywdom uczynionym ofierze. A zwierzęta? Czy one rozróżniają, co jest słuszne a co nie? Czy mamy je karać, tak jak ludzi? Żyją w stanie czystej, instynktownej anarchii nie regulowanej żadnymi prawami i umowami między sobą. Czy krokodyl zada sobie pytanie, zanim uszczknie z czyjegoś uda, czy to będzie dobre? Szlachetne? Słuszne? Krzywdzące? Oczywiście, że nie. Co tam groźny krokodyl. Niech sięgnę bliżej. Mam w domu kota. Mały, figlarny kotek, jednak ze wszelkimi potencjalnymi cechami dużych, niebezpiecznych dzikich kotów. Gdyby pozwolić mu na wszelkie prawa buszu, równie dobrze mogłabym się wyprowadzić z domu. Podobnie jest z psami, które nieujarzmione przez człowieka przejmują cechy dominujące nad domownikami.
A idąc dalej: czy można popierać żądania przyznawania zwierzętom praw i przywilejów w sytuacji, gdy wielu istotom ludzkim prawa te są odmówione?
Czytając niektóre artykuły można wywnioskować, że takie delfiny są najinteligentniejszymi zwierzętami zamieszkującymi naszą planetę. Wynika z nich choćby to, że gdyby ludzie zdołali zrozumieć mowę delfinów staliby się bardziej inteligentni. Mnie coś takiego obraża. Czy ktoś mi pokaże, co te delfiny zbudowały? Co stworzyły dla dobra ogółu? Nie mam nic przeciwko nim, są przyjaznymi i pięknymi zwierzętami. Ale czy są inteligentniejsze od człowieka?
Wiele jest „inteligentnych”, zmyślnych stworzeń, których tzw. życiowa mądrość zapewnia im utrzymanie się przy życiu w najtrudniejszych nawet warunkach. Ale czy od prawdziwej inteligencji nie powinniśmy wymagać jakiegoś działania, jakiegoś aktu tworzenia, myśli która popchnie świat naprzód, w górę i w głąb siebie?
Przypomniałam sobie historię o dwóch birmańskich kotach, które wraz ze swoją właścicielką zajmowały luksusowy apartament. Mieszkały tam do dnia jej śmierci. Za jej życia koty miały się fantastycznie, lepiej niż niejeden człowiek. Miały nawet swojego psychologa, który czuwał nad ich ewentualnymi stresami. Z chwilą gdy ich pani zmarła, większa część jej majątku, w tym również apartament, przypadła w testamencie kotom. Rada Budynku zaprotestowała utrzymując, że kotom przecież nie wolno posiadać mieszkania. Psychoterapeuta, który się kotkami nadal opiekował upierał się jednak, że zamiana mieszkania może doprowadzić koty do „poważnych zaburzeń”.
Komuś chyba coś się pomieszało…
Zwierzęta mają podlegać ochronie, ale nie mają żadnych praw. Określenie przepisów zabraniających okrucieństwa nad zwierzętami nie jest tym samym, co przyznanie im praw. Ludzie sami nadali sobie prawa, by chronić zwierzęta przed okrucieństwem do jakiego, niestety, sami są zdolni. Jednocześnie prawo to nie zabrania nam ich zabijać dla pożywienia.
Ale czy tym samym można powiedzieć, że nie ma czegoś takiego jak prawo zwierzęcia do życia?