Ciepła czerwcowa noc. Mój ulubiony miesiąc w roku. Niebo usiane jest blaskiem gwiazd. Aksamitne powietrze znieruchomiało kumulując nasycone zapachy dnia. Zatrzymuję się. Nie wiadomo, kto kogo objął. Ja ciszę, czy ona mnie. Słychać szelest liści poruszanych przez delikatny wiatr. Wsiadam do auta, uruchamiam silnik, zapalam światła i uchylam okno, odrobinę, tak żeby nocne powietrze mogło muskać moją twarz. Pod ręką mam etui wypełnione po brzegi płytami CD - inspiracje dla myśli i nastrojów. W lewej kieszeni schowane są czekoladowe smakołyki zawinięte w szeleszczące papierki. Przed oczami mienią się drobne światełka, elektroniczna zieleń i czerwień próbuje współistnieć z sinym błękitem lamp i dźwiękową pomarańczą radośnie ogłaszającą kolejne utwory. Daję się unieść i zniewolić tej zamkniętej przestrzeni. Na moment zamieniam go w swój prywatny statek kosmiczny krążący wokół mojej ziemi. W ciszy, która przywodzi na myśl samotność, ale nie tę wydrążoną smutkiem i tęsknotą, raczej po brzegi wypełnioną spełnionym spokojem staję się jedynym uzurpatorem władzy: słuchają się mnie wszystkie biegi, bezgraniczne oddanie ujawnia sprzęgło, kierownica kręci się w stronę, którą jej podpowiadam. Wciskam liczne przyciski i guziki, by uczynić moje samopoczucie jeszcze bardziej komfortowym.
Najważniejsze, że podobna cisza i samotność gości na zewnątrz auta. W wiązce świateł zamkniętej w wąskiej nitce drogi, między rzędami drzew i krzewów panuje podobny spokój. To, co wypełnia wnętrze auta i to, co jest na zewnątrz znalazło dla tej chwili wspólny język. Gdy docieram do autostrady otwieram szerzej okna. Przyspieszam. Prędkość doskonale komponuje się z dźwiękami muzyki płynącej z odtwarzacza. Przemierzam noc. Przemierzam siebie. Pozwalam myślom oddychać. Pozwalam zamienić swoje j e s t e m w energetyczne, rockowe brzmienie. To chwila, gdy czuję, że to ode mnie zależy każda okoliczność i każde, choćby najmniejsze, niepozorne zdarzenie mojego życia. Napełniam się nadzieją, później wiarą, która jest sycącą pewnością, że wszystko i zawsze mi się uda. Że będzie tak, jak chcę. Że od teraz wieść się będzie po mojej, i tylko mojej myśli. Po kilkudziesięciu kilometrach zmieniam muzyką na melancholijny, wciągający w ciemny tunel blues. Chce mi się zapalić papierosa. Chcę zwolnić, a auto wypełnić gryzącym, mdłym dymem. Chcę na chwilę wypełnić mój pojazd nostalgią i łzami, które słów żadnych nie znają. Po kilkunastu minutach rozbrzmiewa muzyka elektroniczna, która czyni mnie abstrakcyjnym bytem miotanym siłami niezależnymi od mojej woli, targanym od jednego zakrętu przypadku do kolejnego jego skrzyżowania. Znów przyspieszam. Wiatr rozwiewa mi rozpuszczone włosy, a smagające twarz powietrze nie pozwala swobodnie oddychać.
Przypominam sobie, że za kilka minut będzie mały zajazd. Zatrzymuję się na słabo oświetlonym parkingu. Wysiadam z auta. Dopiero teraz czuję, jak chłodna noc doszczętnie przenika moje ciało wychłostane wcześniej przez powietrze wdzierające się z okien do samochodu. Wchodzę do pomieszczenia, zamawiam espresso z podwójnym cukrem. Nie liczy się jednak smak kawy w tej chwili. Liczy się to, że właśnie tu, w tym miejscu, o tej właśnie porze należało ją wypić. Spoglądam na pojedyncze sylwetki siedzących przy stolikach ludzi, na zmęczonego kelnera. Wyglądam przez okno na zewnątrz i szerokim spojrzeniem obejmuję niekończącą się drogę. Zaraz wstanę od stolika, wejdę do swojego kosmicznego, przytulnego schronienia, a ono zawiezie mnie - napełnioną wiatrem, chłodnym powietrzem, zmienną prędkością, nastrojami, smakiem kawy - do domu.
Taką właśnie Cię... lubię.
OdpowiedzUsuń;)
Tak, wiem. Dlatego pisałam to z myślą o Tobie, bo ileż można o książkach. ;)
OdpowiedzUsuńKażda literka tego wpisu żyje i jak mróweczka niesie obrazy, zapachy i dźwięki wprost do wyobraźni. To jest jak gotowy scenariusz na etiudę albo teledysk.
OdpowiedzUsuńPS. Weź więcej cukierków :))